Historia Mordechaja Millera

Oto historia naszego Ojca, Mordechaja Millera, spisana w dniu Jego 80-tych urodzin.
Mordechaj Miller [albo Müller], syn Soni-Sary Bernstein i Eliezera Millera, zamieszkałych w Łodzi przy ul. 28-go Pułku Strzelców Kaniowskich No.11, urodził się w 1924 roku i jest jedynym ocalałym z całej rodziny, bliskiej jak również
i dalszej.
Mordechaj był najmłodszym z trojga rodzeństwa. Imię brata- Benjamin, siostry- Estera.
Z tego co mu wiadomo, wszyscy zginęli w czasie Zagłady. Jeszcze będąc dzieckiem słyszał o krewnych którzy wyemigrowali do Ameryki, lecz nie pamięta ich nazwisk.
Czy istnieje możliwość odszukania krewnych przez Związek Byłych Łodzian?
Z podziękowaniem,
Sara Helman [Miller], 052-6320514  mrshellman@gmail.com
Amnon Miller,  052-6200815  amnon.miller@gmail.com

Ojciec- Życiorys
Mordechaj Michael [Michał] Miller –Świadectwo tożsamości No. 1091735
Pierwszy Września 1939 zapoczątkował Odyseję. Naziści jeszcze nie wkroczyli do Łodzi. Po upływie tygodnia wkroczyli żołnierze, lecz nie S.S-owcy. Wszyscy żywili nadzieję przeżycia. Czyż zdołają zabić 300,000 żydów?!
Życie nadal toczyło się normalnie, lecz tydzień później zjawili się S.S.-owcy i Gestapo. Po pierwsze zaczęli wyłapywać żydów do “pracy”. Na murach ukazały się dekrety z ramienia władz nazistowskich. Na początku łapano brodatych żydów, Bród nie golono lecz wyrywano je wraz z korzeniami. Kobietom nakazano zamiatać ulice. Nie miotłą lecz szczoteczką do zębów i majtkami.
Kroczenie ulicą Piotrkowską, uprzednio zamieszkaną wyłącznie przez żydów i niemców, zostało surowo zabronione.
Mnie się stosunkowo poszczęściło: Mieszkaliśmy w sąsiedztwie gimnazjum im. Icchaka Kacenelsona do którego miałem uczęszczać, a które przemieniono na kwaterę sztabu Gestapo. Ni stąd ni zowąd doszedł do mnie młody oficer i nakazał mi sprzątnąć jego biuro. Podczas sprzątania zadawał mi pytania: jako pierwsze zapytał o moje nazwisko. Kiedy powiedziałem że nazywam się Miller, przyjrzał mi się i rzekł po niemiecku:-“Jesteś żydem? O nazwisku Miller
i o niebieskich oczach?” [Niemiecki znałem ze szkoły]. W każdym bądź razie, jego stosunek do mnie był poprawny.
Pracując u niego mogłem docenić jakie szczęście mnie spotkało. Patrząc przez okno widziałem jak torturują żydów.
Salę gimnastyczną przemieniono w stajnię, a żydzi wynosili wiadrami nieczystości  i poili konie. Widziałem jak ich bito. Słyszałem okrzyki w niemieckim:-“Ruszaj się, ty przeklęty!”. 0 godzinie 14.00 nakazał mi iść do domu.
Prosiłem go o list aby nie zatrzymano mnie po drodze. Dając mi list nakazał mi powrócić nazajutrz o godz. 08.00
i dał mi bochenek chleba na drogę. Z zaopatrzeniem w chleb mieliśmy problem: Esterze i Beniaminowi, będącemu
w wieku poborowym, zabroniono wychodzić z domu.
W mieście zaprowadzono godzinę policyjną. Żydom wolno było przebywać poza domem tylko od 08.00 do 17.00.
O 03.00-ej w nocy wyszedłem z domu aby stanąć w kolejce za chlebem. Schowałem się w jednej z bram prowadzących
do piekarni. Kiedy już prawie nadeszła moja kolejka, pomimo że nosiłem żółtą opaskę, młody Polak wskazał na mnie doglądającemu volksdeutschowi i powiedział:-“To żyd”. Oczywiście dostałem kopniaka i wygoniono mnie z kolejki. Notabene, ów polak był kiedyś moim dobrym kolegą z harcerstwa.
Tak płynęło życie w Łodzi. Mieliśmy warsztat krawiecki i wielu z naszych klientów było niemcami.
Pewnego dnia do warsztatu wszedł jeden z klientów – Rudolf, ale tym razem nie zwrócił się do mego ojca mówiąc jak zwykle:“Panie Leonie” . Na rękawie miał przyszytą swastykę. Wiedząc o planach skoncentrowania wszystkich żydów
w getcie i zamordowaniu ich, zwrócił się do ojca rozkazując:-“ Futro ma być gotowe na 17.00-tą!”. Kiedy ojciec odpowiedział:-“Jak to możliwe?” odkrzyknął:-“Milcz, żydzie! Będę czekał o 17.00-tej”. Wszyscy zostali zaprzęgnięci do pracy nad futrem. O 16.00-tej wziąłem futro i nie zdejmując opaski pojechałem dorożką do Rudolfa. Możliwe że byłbym nie rozponany ale Polacy byli donosicielami. [Polacy donieśli na mego dobrego kolegę który w następstwie został natychmiast rozstrzelany]. Kiedy dorożka wjechała na Piotrkowską, z daleka zauważyłem młodzieńca z Hitlerjugend kierującego ruchem ulicznym.Nakazał nam zahamować. Zatrzymaliśmy się. Zajrzał do środka i widząc mnie krzyknął:-“Żyd na Piotrkowskiej!?”. Uderzył mnie  po twarzy ale miałem szczęście. Wykorzystując fakt że stał od strony szosy, wyskoczyłem na trotuar
i wbiegłem do bramy. Rożne domy w Łodzi łączyły się z boczną ulicą. Można było wejść przez Piotrkowską a wyjść na Południową i tak też zrobiłem. Ulicę Południową znałem dość dobrze ponieważ tam znajdowały się komórki “Haszomer” 
i “Agudat Izrael”. Uciekłem nie porzucając futra. [gdybym wiedział co się stanie napewno bym je porzucił]. Zaniosłem futro owemu niemcowi, który prawdopodobnie wiedział już o planie wykończenia nas, i dostałem od niego 5 złotych “na piwo”. Do domu wróciłem pieszo inną drogą i pomimo niebezpieczeństwa wyrzuciłem opaskę. [Nie był to mój pierwszy raz]. Kiedy zbliżałem się do domu , nasz sąsiad Kowalski- Komunista działający w Podziemiu, wyszedł mi naprzeciw wołając:-“Nie waż się iść dalej- czekają na ciebie w domu!”.
Płacząc pytałem:-“Jak to mam nie iść dalej? Przecież ojciec i matka, Beniek i Estera czekają na mnie!”. Wetknął mi kartkę w rękę, nakazał mi przeczytać ją i zapamiętać. Na kartce figurował adres posiadłości  ziemskiej pod Warszawą.
Nazwisko właściciela: również Kowalski, jego wujek. Do domu już wiȩcej nie wróciłem. Po wojnie sąsiedzi opowiedzieli mi że S.S-owcy zabrali wszystkich żydów do getta albo do Chełmna, prosto na zagładę.
Dostałem się do właściciela posiadłości który wiedział że jestem żydem. Jego synowie nie wiedzieli o moim pochodzeniu, ojciec powiedział im że najął mnie do pracy. Przebywałem u niego prawie pół roku. Był człowiekiem starej daty, niemiec był dla niego Prusakiem a Rosjanin-Moskalem. Czułem że jego dzieci podejrzewają że jestem żydem. Nigdy nie szedłem razem z nimi do wiejskiej łaźni i nieraz słyszałem od nich wyrażenia w stylu:-“Trzeba będzie postawić pomnik Hitlerowi za to że wykończy żydziaków”.
Zdołałem dostać się do Warszawy a z tamtąd próbowałem przedostać się do Rosji. Ale Niemcy już się dobrze usadowili
i nie można było się swobodnie poruszać, podczas kiedy Warszawa stanowiła jakby autonomię.
Z Warszawy udałem się na Wschód. Wskoczyłem na pociąg wiozący bydło i dojechałem do miejscowości w pobliżu  nowoustalonej granicy między okupowaną Polską a terenami zajętymi przez Rosjan. Miałem przy sobie kilkaset złotych danych mi przez właściciela posiadłości. Z owej miejscowości odchodził pociąg do Białegostoku.
Na moje pytanie kiedy odchodzi następny pociąg,  właścicielka gospodarstwa odpowiedziała mi:-“Może niedługo
a może za tydzień”. Byłem zrezygnowany. Dałem jej trochę pieniędzy nie mówiąc że jestem żydem. Wdrapałem się na dach i czekałem. Po pewnym czasie owa kobieta weszła trzymając długi sznur i powiedziała pogardliwie:-“Pewien żyd powiesił się”. Zazdrościłem mu jego odwagi skończenia ze sobą. Miałem dopiero niecałe piętnaście lat.
Pociąg nadjechał, zdołałem wepchnąć się do środka i usadowiłem się na górnej półce patrząc przez okno na zewnątrz. Nadszedł konduktor i nakazał wszystkim zejść i kupić bilety. Wiedząc że znajdujemy się w neutralnej strefie, zawołałem:-“Nie schodzcie bo będziecie zgubieni!”. Przez okno widziałem jak tych którzy zeszli przeganiają do granicy, gdzie wpadają w ręce niemców. Kontynuowałem podróż i jakoś dojechałem do Białegostoku gdzie Sowieci udzielali pomocy uciekinierom. Wszystko to działo się w czasie kiedy niemcy już prawie od roku przebywali w Polsce. Przez pierwsze pół roku byłem w Łodzi a przez drugie półrocze – u Kowalskiego. W Białymstoku Sowieci proponowali nowoprzybylcom pracę w kopalniach węgla. Ponieważ bałem się pozostać w pobliżu niemców, od razu zgłosiłem się na ochotnika. Dziewczyna prowadząca zapisy zagadała do mnie po polsku  i próbując odwieść mnie od mojego zamiaru przekonywała mnie że tu będę miał lepsze życie.
Przez cały miesiąc jechaliśmy pociągiem a po przybyciu na miejsce, do Mołotowa [dzisiejsze Perm], okazało się że byłem jedynym gotowym do pracy pod ziemią. Reszta pracowała na górze, gdzie było jeszcze gorzej. Było zimno,
a racje żywnościowe były minimalne. Zostaliśmy przyjęci przez kierownika kopalni-żyda. Kiedy opowiadaliśmy
o okrucieństwie nazistów, zabronił nam wyrażać się nieprzychylnie o naszych sojusznikach. W owym czasie , po umowie
z Mołotowem, panowały poprawne stosunki z Niemcami.
Pracowałem przy popychaniu wagoników przewożących węgiel i kamienie. Na dole racje żywnościowe były większe. Na górze temperatura spadła do -40 stopni.  Po kilku miesiącach wybuchła wojna między Azją a jej przyjaciółmi.
Ja kontynuowałem pracę w kopalni pomimo że zgłosiłem się na ochotnika do wojska. W owym okresie nie zostałem przyjȩty ponieważ byłem “Polakiem”. Po walkach pod Stalingradem zostałem wysłany do oddziału pracy w Engelsie, nieopodal Stalingradu, lecz w międzyczasie walki ustały. Zajmowaliśmy się naprawą zbombardowanych przez Niemcòw mostów ale i ta praca została ukończona po krótkim czasie. Było to tuż przed kapitulacją.  W międzyczasie
pytano kto jest zainteresowany pracą w kopalniach w Donbasie. Żywiąc nadzieję na rychłe wejście Czerwonej Armii do Polski, natychmiast zgłosiłem się do owej pracy. W owym czasie toczyły się walki na Ukrainie. Może zdołam dostać się do Łodzi? I tak też było.
Uciekłem z kopalni i zaczęłem wędrować na zachód. Na dachach pociągów, pod kołami, w każdy możliwy sposób…
Pamiętam że dojechaliśmy do Białegostoku jeszcze przed zakończeniem wojny. Wojsko walczyło pod Berlinem.
W Białymstoku wszedłem do spalonej synagogi. Na ścianach widziałem napisy pisane krwią. Jeden z nich, pisany przez dziewczynę, zdołałem odczytać: “Nie uwierzycie w to co się teraz u nas dzieje. Jest nas tu tysiące a co raz napływają dalsi”.
Owa synagoga została spalona wraz z przebywającymi w niej tysiącami ludzi. Kontynuując moją wędrówkę, zaszedłem do Majdanka gdzie widziałem beczki tłuszczu z którego Niemcy wyrabiali mydło.
W międzyczasie skończyła się wojna i z chwilą kiedy zbliżaliśmy się do Łodzi ściągnąłem z siebie mundur i ubrałem cywilne ubranie. Do Łodzi zaczęli przybywać oswobodzeni z obozów. Rzecz oczywista , nie odnalazłem nikogo
z rodziny. Zwróciłem się do Czerwonego Krzyża i próbowałem jeszcze różnych sposobów.
Nasze łódzkie mieszkanie było zajęte przez polaków. Amerykański “Joint” dbał o nowoprzybyłych. Ja byłem jednym
z pierwszych przybyłych do Polski, ponieważ służyłem w  wojskowym oddziale jako polak i mogłem trochę manewrować. Czasy były niebezpieczne ponieważ kolaborujący z Hitlerem założyli wojsko które walczyło z Polskimi władzami ustalonymi przez Sowietów. [o tym dalej…]. Żydowscy rozbitkowie mieli zwyczaj zbierać się na ulicy Narutowicza. Ja również zachodziłem tam, mając nadzieję spotkać kogoś znajomego, ale nadaremnie…
Wszedłem do Getta lecz tam spotkałem tylko cyganów zbierających różne graty i poszukujących pożydowskiego mienia. Zebrałem znalezione gettowskie monety, gazetę “Getto Cajtung”, czapki żydowskich policjantów [po latach przekazałem wszystko Jad Waszem].
Na ulicy Narutowicza spotkałem przypadkowo żyda – Aharona Ajzyka, który był właścicielem hodowli róż i miał kontakty
z Holandią. Dowiedziawszy się że pochodzi z Kutna zapytałem go czy znał Beniamina Millera. W odpowiedzi zawołał:-“Beńka!? Najfajniejszy z przebywających u mnie”. [W latach przedwojennych na owej plantacji pracowali młodzieńcy przed ich wyjazdem do Izraela]. Podczas rozmowy opowiedział mi że władze zwróciły mu hodowlę i dostarczyły siłę roboczą
w postaci stu Niemek. Obecnie nie hodował róż lecz warzywa i zaproponował mi pracę nadzorcy nad owymi niemkami. Oczywiście wyraziłem zgodę.
Z Kutna, miasta Szaloma Asza, deportowano żydów do Chełmna, gdzie Naziści zamordowali łódzkich żydów a wraz z nimi i moją rodzinę. Owe miasto stanowiło również punkt przejściowy z Niemiec na Wschód.
Pewnego dnia, podczas rozmowy z Ajzykiem, weszło trzech mężczyzn ubranych w angielskie mundury wojskowe
i rozmawiających między sobą po hebrajsku. Kiedy zagadałem do nich w tym samym języku, ucieszyli się i zapytali mnie
o moje dane osobiste. Na to jeden z nich powiedział:-“Po co Ci tu siedzieć, pojedź z nami do Białegostoku [oddanego Polsce] gdzie współpracowujemy z “Żydowskim Sochnutem”  i “Jointem” przy ocalaniu żydowskich dzieci znajdujących się u polsko-chrześcjańskich rodzin.
Przyrzekłem przyjechać do Białegostoku. Po moim przyjeździe, wraz z Dr. Slepakiem, założyłem szkołę im. Bialika. Uczniami były dzieci przybyłe z Rosji i przebywające u polskich rodzin, Pomagał nam żyd, oficer Czerwonej Armii- Ilja Iluszkin. Ci którzy oddali nam dzieci dostali po 30,000 złotych oraz paczki żywnościowe.
Pewnego dnia przyprowadzono dziewczynkę - Chawę Rozensztajn, która pasła krowy. Na początku nie chciała zostać
u nas ale pod wpływem innych dzieci i zafascynowaniem różnymi produktami zmieniła zdanie i została.
Owe wszystkie dzieci zostały wysłane do Krakowa, do znanej Leny Kichler.
Bȩdąc w mieście, ekshumowaliśmy zwłoki żydów zamordowanych i spalonych w synagodze i pochowaliśmy je na cmentarzu. Postawiliśmy pomnik i nagrobek [który prawdopodobnie został rozebrany]. Zdjęcie owego nagrobka przekazałem mojej córce Sarze.

Mordechaj Miller z żoną Cyporą w obozie na Cyprze -1948
Mordechaj Miller-żołnierz “Givati”,
z córką Sarą
 

Po rocznym pobycie w Białymstoku nadszedł czas mego wyjazdu do Izraela. W drodze do Warszawy zaatakowano nasz pociąg. Polscy faszyści zażądali aby wszyscy żydzi opuścili pociąg.  Byli tacy którzy zeszli z innych wagonów
i widziałem jak ich zastrzelono. Między nimi był również mój dobry przyjaciel- Dawid Szer, notabene oficer Wojska Polskiego. Po tym jak owi mordercy zamordowali pięcioro naszych młodzieńców, próbujących uciec przed rosyjskim wojskiem które nadal stacjonowało w Polsce, zebrałem dokumenty oraz zdjęcia które były w ich posiadaniu i oddałem je naszym ludziom w Warszawie.

                                   

Jak dostałem się na Cypr?
Z Polski przedostaliśmy się po kryjomu przez góry do Austrii a z tamtąd do Włoch. Po rocznym pobycie we Włoszech nadeszła moja kolej na wyjazd do Palestyny. Nocą weszliśmy na pokład okrętu “Szear Jiszuw” i odbiliśmy od brzegu. Podczas żeglugi dostaliśmy telegram donoszący nam o drugim okręcie, który znalazł się w opałach tuż przy Rodosie. Pomimo braku wolnego miejsca, wśród nocy przełożyliśmy kładkę na ów okręt i wszyscy pasażerowie przeszli na nasz okręt. Po całomiesięcznym pobycie na morzu,  tuż przed dobiciem do brzegu, natknęliśmy się na Anglików którzy odesłali nas do obozów na Cyprze.

Teraźniejsza fotografia Mordechaja  Millera        

 

Na okręcie spotkałem Cyporę, moją przyszłą żonę. Podczas pobytu we Włoszech uczyłem ją hebrajskiego lecz później straciliśmy kontakt. Pobraliśmy się na Cyprze, w kibutzu Haszomer Hacair.
W 1949 roku, dokładnie po dwóch latach pobytu w obozie, zostaliśmy oswobodzeni. Odroczono mi służbę wojskową ponieważ zbilżały się narodziny Sary. Mieszkania oczywiście nie mieliśmy, na krótki okres usadowiliśmy się
w sadzie cytrusów a potem przenieśliśmy się do rudery w Kfar-Salame.

 W międzyczasie zostałem powołany do wojska i pełniłem służbę jako nauczyciel nowoprzybyłych, w bazie rekrutów 
w Sarafend.  W trakcie służby dostałem telegram  od władz wojskowych nakazujący mi powrócić do domu. W owym okresie były silne powodzie, a my mieszkaliśmy w baraku. Opancerzona ciężarówka podwiozła mnie aż do Rechowot,
a z tamtąd, łapanymi po drodze samochodami, dostałem się do domu. W domu spotkałem żonę siedzącą wraz
z niemowlęciem na wywróconej do góry nogami ławce, opartej na skraju łóżka. Woda w baraku dochodziła aż do kolan.
Służbę wojskową ukończyłem w randze sierżanta.
Zostałem przyjęty do pracy w Tel-Awiwskim Magistracie i otrzymałem odznaczenia z ramienia gazety codziennej “Jediot Achronot”.
Mam wiele pociechy z dzieci i wnuków.  Sara doda potrzebne detale.
Pisanie tych wspomnień nie było łatwe. Chciałbym zapomnieć, lecz nie mogę.
Po wojnie szukałem Kowalskiego, ale dowiedziałem się że polacy donieśli na niego.  Po ciężkich torturach został zamordowany przez niemców. Po przybyciu do jego rodzinnej posiadłości dowiedziałem się że jego synowie zaciągnęli się do oddziałów utworzonych przez władze, aby kontynuować zabijanie czym więcej żydów. 

  Mordechai Miller zmarl 17 marca 2015.                                 

Polecana Rozdzielczość: 1024/ 768

               Projekt i rozbudowa Portalu: Lea Cohen-wnuczka rodziny Gil zamieszkałej w przedwojennej Łodzi przy ul. Piotrkowskiej  31.
                    Przekład z hebrajskiego: Ewa Lotem [ Ferszter], urodzona w 1946 w Łodzi. Od 1957r. zamieszkała w Holonie, Izrael.